Wieczność – jeszcze blisko czy już daleko?

 

Jesień sprzyja przemyśleniom. Rozpoczyna się czas Adwentu – oczekiwania na przyjście Pana. Na początku listopada wspominaliśmy naszych bliskich, którzy już od nas odeszli. Przechadzając się między grobami rozmyślaliśmy o nich z nadzieją na ich szczęście w wieczności. WIECZNOŚĆ… Słowo, które często pojawia się na nagrobkach. Jak nam się ono kojarzy? Czym dla nas jest WIECZNOŚĆ? Jak na nią patrzymy?

Dla zwykłego śmiertelnika problemy codzienności to rzeczy najważniejsze. Praca, szkoła, dom – to sprawy zajmujące pierwsze miejsce w naszym życiu. Nie rozmyślamy nad śmiercią, spodziewając się jej dopiero za kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. Jest to dla nas często rzeczywistość odległa i gubiąca się w planie dnia. Tymczasem życie pokazuje nam, jak nieprzewidywalne są plany Boga względem każdego z nas. Sam Jezus napominał: Czuwajcie więc, bo nie wiecie, kiedy pan domu przyjdzie: z wieczora czy o północy, czy o pianiu kogutów, czy rankiem. By niespodzianie przyszedłszy, nie zastał was śpiących. Lecz co wam mówię, mówię wszystkim: Czuwajcie (Mk 13, 35-37). Niektórzy czynią ze swego życia coś na kształt „poczekalni”. Pociągi przychodzą i odchodzą, a oni niezmiennie twierdzą: „Pojadę następnym razem! Wyspowiadam się przy końcu życia!”. Życie zostało nam dane, abyśmy sami mogli zdecydować o naszym losie. Dlatego też nie warto przekładać przygotowywania się do tej chwili na później, bo „później” może nadejść o wiele szybciej, niż się spodziewamy. Dlaczego więc mimo wszystko jednak tak postępujemy?

Większość z nas nie lubi i nie chce myśleć o końcu swojego życia. A niestety często wieczność kojarzy nam się właśnie tylko ze śmiercią. A przecież śmierć to jedynie przejście – rodzaj bramy do tej obietnicy, jaką jest dla nas Wieczność. Tak – obietnicy: W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce (J 14,2). Wieczność to dla nas niebo. Wieczne szczęście z Chrystusem. Niestety to słowo straciło swój pierwotny sens. Z bieguna przyciągającego nasze myśli, z igły kompasu wskazującego nam drogę, zostało zamienione na „teraźniejszość”. Tymczasem nasza ojczyzna jest w niebie (Flp 3, 20). Nie możemy o tym zapominać. Niestety zapominamy! Nawet najbardziej wierzący często popełniają ten błąd. Patrzymy na nasze życie i wszystkie zdarzenia poprzez pryzmat doczesności. Buntujemy się przeciwko przykazaniom, które w świetle doczesności stają się zakazami i bronią nam prawa do przyjemności. A przecież to życie przeminie. Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje (Mt 6, 19-21). Gdy spojrzymy na wydarzenia i nasze decyzje w perspektywie wieczności – nieba, do którego mamy dążyć, wszystko nabiera innego znaczenia. Bóg pragnie dla nas dobra. Daje nam przykazania, abyśmy byli szczęśliwi. Abyśmy wzrastali i zasłużyli na niebo, do którego nas powołał. Bo Bóg patrzy o wiele dalej niż my…

Chciałbym obalić jeszcze jeden błędny stereotyp. Wiemy, że po śmierci czeka nas jedna z trzech możliwości: piekło, czyściec albo niebo. Czym jest czyściec? Otóż nie jest to, jak wielu z nas sądzi, mniejsze piekło. Do czyśćca nie idziemy za karę. Stamtąd jest tylko jedna droga – w górę. Jeśli jest taka potrzeba, dusza trafia tam, aby przejść ostateczne oczyszczenie, wypalenie ogniem Bożej Miłości, by mogła w pełni uczestniczyć w radości nieba. Co do cierpień czyśćcowych, jak podaje Katechizm Kościoła Katolickiego [1031], oczyszczenie dokonuje się przez "ogień", który nie jest fizycznej natury, lecz jest bólem duchowym wynikającym z uświadomienia sobie miłości Boga i własnych niedoskonałości. Innym oczyszczającym cierpieniem jest tęsknota za Bogiem. Można więc powiedzieć, że czyściec to już sukces. Czeka nas potem przecież tylko jedna droga.

Nie odkładajmy więc przygotowania na moment odejścia. Dominikanin o. Wojciech Jędrzejewski podaje taki oto sposób: Podobno istnieje taka praktyka duchowa, żeby spoglądać na własne życie z perspektywy sądu, który się na pewno dokona nade mną. Otóż my możemy wyprzedzać moment sądu, gdy próbujemy spojrzeć Bożymi oczami na nas samych, a zwłaszcza na nasze ciągoty i skłonności. (…) Żeby nie pójść za wabikiem grzechu, należałoby zdobyć się na perspektywę Bożego sądu, wyobrazić sobie na przykład, że jestem na łożu śmierci, że za chwilę umrę i że widzę z tej perspektywy progu przejścia do wieczności – widzę własne życie, widzę właśnie te decyzje, te różnego rodzaju moje upadki, poślizgi, poddawanie się grzechowi – jak to by wyglądało z tej właśnie perspektywy, z tej perspektywy sądu? Być może ta praktyka pomoże nam w niektórych sytuacjach powstrzymać się, zatrzymać ten mechanizm, nakręcający nas na popełnienie jakiegoś zła i niegodziwości, której potem będziemy bardzo dotkliwie żałowali.

Patryk Domaradzki