O pokorze

Czy nas, ludzi współczesnych, stać na wzajemną pokorę?
Czy mamy aż taką odwagę, by dobrowolnie uniżać się przed innymi?

Cóż za śmieszne i dziwaczne wymagania nie z tego świata! Życie zmusza do rywalizacji, zdobywania pozycji, obrony interesów. Jak tu mówić o pokorze, skromności, cichości. Nie bać się, że nas "zjedzą", zepchną na boczny tor, wykorzystają? Wyśmieją, posądzą o słaby charakter albo i brak piątej klepki... W imię czego?

- Przestraszyliśmy się o teściową - ktoś opowiadał - Dziwnie zaczęła się zachowywać. Zawsze była despotyczna i bojowa, lubiła postawić na swoim. A tu nagle cicha, zgodna, łagodna. Gdy w domu, jak to w domu, zdarzy się scysja, od razu przeprasza, milknie, schodzi z drogi. Myśleliśmy, że chora, źle się czuje. A okazało się, że po prostu postanowiła być taka dobra. Na szczęście po paru dniach wszystko wróciło do normy... Ja rozumiem, przykazania itd., ale we wszystkim musi być umiar. Człowiek powinien zachowywać się naturalnie i nie udawać na siłę "świętej Tereski", bo to dziwactwo.

Pokora to na co dzień cnota zapomniana. Nie szanowana, wykpiwana w życiu i literaturze. Jakby nie potrzebna już nikomu i niczemu. Owszem, pokora wobec Boga i spraw wyższego rzędu. Ale wobec kogoś nie lepszego niż ja, albo i gorszego? W imię czego?

Niby teoretycznie wiemy, że Pan Jezus, że wskazania Ewangelii... przyznajemy, że to piękny ideał. Ale tylko ideał. Dobry dla świętych czy zakonników. A nie dla zwykłych ludzi. I w teraźniejszym świecie nie do zastosowania.

"Cisi i pokornego serca" przegrywają. Ta postawa nie popłaca. Gdy spotykamy kogoś takiego, czy nie traktujemy go mimo woli nieco lekceważąco? I jak tylko się da wykorzystujemy. Bo postępuje tak, jakby sam się o to napraszał. Obcowanie z nim jest wygodne - wszystko przełknie, nie sprzeciwi się, o nic nie upomni, nie obruga, chętnie przejmie na siebie cudze obowiązki. To dobry człowiek, do rany przyłóż, wszystko z nim można zrobić - mówimy... A z drugiej strony gotowi jesteśmy patrzeć na pokorę podejrzliwie: co on w tym ma? Doszukujemy się hipokryzji. Nauczyliśmy się być nieufni, jeśli chodzi o ludzkie intencje. Bo diabeł lubi "przedrzeźniać" cnoty, by je ośmieszyć i zdeprecjonować...

Uniżanie się - to pojęcie, które budzi na ogół odrazę i pogardę. Nic dziwnego, nie zostawiono na nim suchej nitki, łącząc go w potocznym rozumieniu z obłudą, wyrachowaniem, brakiem ambicji i honoru. Uniżoność - wiadomo, jest postawą służalczą, pochlebczą, płaską, lękliwą; niegodną człowieka... I któż na codzień pamięta o znaczeniu i randze tego słowa w Ewangelii? O kojarzeniu go z Chrystusem, o tym, że bez Jego uniżenia nie byłoby Zbawienia...

Uniżyć się przed kimś? To godzi w naszą dumę, miłość własną. Dobrowolnie uznać swą "gorszość"? Z góry postawić się na przegranej pozycji? W imię czego? Przecież nie jesteśmy świętymi!

Ambicja, dążenie by być kimś, wykazać swe walory, swą "lepszość", to naturalne ludzkie cechy. Jesteśmy łasi na pochwały i wyróżnienia. Nie zawsze to oznacza, że sami rzeczywiście uważamy się za "lepszych"; ważne jest, by inni tak myśleli; często zabiegamy o uznanie, bo mamy kompleksy. Próżność jest nieodłącznym składnikiem miłości własnej, a chyba wszyscy wiemy, jak trudno ją w sobie upokorzyć i przezwyciężyć. Anegdota mówi, że gdy do słynnego francuskiego kaznodziei księdza Lacordire`a po mszy podeszła słuchaczka mówiąc: Jakie wspaniałe kazanie dziś ksiądz wygłosił, ten jej odrzekł: Spóźniła się pani, już wcześniej szatan mi to powiedział na ambonie.

Nieprzypadkowo próżność w staropolskim języku zwano pustotą, a i dziś próżne naczynie, to puste, bez zawartości (np. Słowacki pisał o sobie w wierszu, że jest rozkoszy próżen i dosytu, czyli ich pozbawiony). Próżność to brak głębszych motywów postępowania.

Ona każe dbać, by wiedziano o naszych osiągnięciach i zaletach. Bo cóż znaczą, gdy nie można się nimi pochwalić, popisać? Smak sukcesu polega na jego odbiciu w ludzkich oczach. Nawet jeśli czynimy dobro dla samego dobra, czy poświęcamy się "bezinteresownie", wolimy by to doceniano, niż działać w ukryciu (cierpienie też łatwiej znosić, gdy ktoś o nim wie). Próżność domaga się zawsze nagrody "tu i teraz".

Jak więc odmówić sobie możliwości pochwalenia się czymś, popisania? Zdobyć się na taką ofiarę, by wyrzec się uznania? Zrezygnować dobrowolnie z tej satysfakcji? W imię czego? Przecież nie jesteśmy świętymi!

A przecież - w życiu każdego z nas - są chwile, kiedy staramy się zrobić te "ćwierć kroczku" ku świętości. Nie tylko przez "nadzwyczajne" dobre uczynki. Ale choćby po odejściu od konfesjonału, gdy mamy szczerą wolę nawrócenia się i poprawy; po wysłuchaniu jakiejś homilii czy rekolekcji, po przeczytaniu religijnej książki; i wielu innych momentach życia, zwłaszcza tych zmuszających do zastanowienia się nad sobą... Postanawiamy, że już nie będziemy tak pyszni, próżni, egoistyczni. Staramy się, choćby przez pewien czas, czuwać nad sobą, poskramiać miłość własną i nie wynosić nad wszystko własnego "ja". W cichości i pokorze znosić słabości bliźnich, mówiąc sobie, że znamy większe; szanować godność innych, nawet gdy słusznie się oburzamy. Powściągamy chęć gniewu, choć nas coś zaboli i upokorzy; chęć samochwalstwa i uzyskania nad kimś przewagi...

I nie pytamy wówczas - "w imię czego?"... Bo z własnej woli chcemy tak postępować (choć nie zawsze umiemy) - w imię miłości Boga!

I choć człowiek ciągle na nowo musi się w tym nawracać, przegrywając raz po raz ze swymi skłonnościami, to próby te świadczą o zrozumieniu, że pokora i uniżenie są znakiem - nie słabości i zniewolenia - ale mocy duchowej i wolności ku dobremu! To świadomy wybór postawy służenia Bogu i ludziom. Wybór dostępny każdemu z nas...

Maria Dorota Kowalska